
Park Jurajski w szafie
Pierwszym filmem, na który zabrano mnie do kina był Park Jurajski, a było to w roku 1993. Film był niesamowity, efekty specjalne zapierające dech w piersiach, a ciemność wokół mnie potęgowała doznania, dotychczas mi obce. Od tej pory zwariowałam na punkcie dinozaurów, całkowicie kupując przedstawioną w fabule narrację, że sklonowanie dinozaurów we współczesnym to właściwie formalność. Zbierając bursztyny na wczasach w Rewalu studiowałam ich zawartość, a ewentualne ciemne plamki w ich środku uznawałam za szczątki pradawnych zwierząt i przebiegle chowałam do kieszeni z nadzieją, że i ja sklonuję swojego własnego dinka.
Moje dzieci mają do dinków nieco większy dystans i bardziej racjonalne podejście. Ani myślą o klonowaniu, lubią za to zabawki z ich wizerunkami (Lego forever), literaturę dotyczącą ich życia (Dinozaurium wydawnictwa Dwie Siostry, co za piękna rzecz!) oraz garderobę w dino-printami (głównie młodsze dziecię, ale i starsze chętnie sięgnie po tiszert z wyszczerzonym Tyranozaurem, idealnie gdyby między szczękami miał strzęp swej ofiary lub coś równie straszliwego).
Lubię wychodzić naprzeciw ich fazom, zainteresowaniom i preferencjom. Zwykle nie trwają one krócej niż czas, w którym daną rzecz można ponosić (bo później wiadomo – wyrasta się). Skoro więc mogę odpowiednio dobranymi piżamkami, koszulkami i kurteczkami sprawić, że sprawniej wybiorą się spać wieczorem, a rano efektywniej wyjdą do szkoły – nie widzę podstaw, by tego nie robić. Wszak nierzadko robienie dobrze dzieciom znaczy również robienie dobrze sobie. Ich radość i entuzjazm to bardzo często nasz spokój i poczucie, że wszystko działa jak należy.