
All we need is LOVE!
Walentynki od zawsze były dla mnie po prostu świętem miłości.
Moja mama dawała nam – swoim dzieciom – jakieś drobne upominki: serca z piernika, czekoladki czy inny miły drobiazg.
Szliśmy wszyscy na obiad do pizzerii, jedynej w promieniu kilku kilometrów. Ta pizza w niczym nie przypominała prawdziwej włoskiej, na cienkim cieście z kulkami mozzarelli. To była taka bardziej buła z roztopionym edamskim. Nieważne, bo stanowiła wtedy celebrę naszej rodzinnej miłości. Dzwoniliśmy do dziadków, zapewniając ich, że bardzo ich kochamy. Dawałam siostrze jakiś dziewczyński gadżet typu cień do powiek, albo lakier do paznokci, a ona rysowała mi coś ładnego, bo rysuje pięknie.
Oczywiście były też wątki miłości romantycznej. Jakieś liściki wsunięte do szkolnego plecaka, jakiś pierśnionek ze sztucznym oczkiem zainstalowany w bocznej kieszonce nie wiadomo kiedy i w jaki sposób. Miłosne szyfry puszczone radiowęzłem – pamietacie w ogóle taki wynalazek?
Dziś staram się kontynuować tę tradycję. Świętujemy wszyscy.
Zamiast pizzy wjeżdża sushi z osiedlowego baru. Zwykle klecę jakiś czekoladowy mus, albo piekę ciasto. Spędzamy czas rodzinnie, cieszymy swoim towarzystwem. Potem, wieczorem, gdy dzieci pójdą spać, zaczynają się Walentynki, odsłona druga. Wino, świece, dobry film, rozmowy. Prosty, dobry czas.
Życzę Wam cudownego dnia miłości.
Spędźcie go jak chcecie i z kim chcecie.
Miłość jest wszystkim, czego potrzebujemy!❤